W różnym kluczu możemy odczytywać słowo Boże, bo ono jest pełne treści. To słowo ciągle niesie w sobie światło dla życia każdego z nas, dla rozwiązania tych trudności, które każdy z nas inaczej przeżywa, w innej sytuacji. To samo słowo, a pełne różnorodnego blasku dla każdego z nas.
Proponuję, abyśmy dzisiejsze słowo odczytali w kluczu słuchania– słyszeć, usłyszeć, kogo słyszysz? Za czyim słowem idziesz? Jezus powiedział: „Moje owce słuchają głosu Mego”. Nie pójdą za głosem obcego, znają Mój głos. W zasadzie życie duchowe jest proste – słyszeć Jezusa, słuchać Jezusa, iść za Jego słowem, budować z Nim relację. Wystarczy. Rób tak codziennie,wytrwale. Ale jest pewien problem. O tym problemie mówi pierwsze czytanie. Jest w nas pewna rana, która pociąga nas w innych kierunkach; to rana grzechu pierworodnego, pewna deformacja naszej natury, która sprawia, że jest w nas coś innego, coś co dziedziczymy w naszych genach duchowych. Mówi się czasem o chorobach dziedzicznych, otóż jest duchowa choroba dziedziczna. Jakie są jej skutki? Otóż, gdy usłyszymy głos Boga w ogrodzie, a więc w przestrzeni swojego życia, „przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się”. Co to znaczy? Że w każdym z nas jest głęboko zakorzeniona tendencja, by – jeśli już usłyszymy głos Boga, jeśli w ogóle Go usłyszymy, bo za tym nie tęsknimy z naszej natury dotkniętej grzechem, nie tęsknimy za głosem Boga – ale, jeśli już usłyszymy głos Boga, który przychodzi w naszą przestrzeń – przestraszyłem się – rodzi to w nas przestrach, rodzi to w nas świadomość: jestem nagi i rodzi to w nas pragnienie ucieczki i co więcej czyn ucieczki: ukryłem się. A więc podejmujemy różnorakie działania, żeby Bóg nas nie dostrzegł, żeby Bóg się nami nie zainteresował, żeby nie nastąpiło spotkanie.
W odczytanym dzisiaj fragmencie z księgi Rodzaju jest mowa: Ewa stała się matką wszystkich żyjących; jesteśmy potomkami Adama i Ewy w tym doświadczeniu, które oni nam przekazują. To jest to pęknięcie duchowe w głębi naszego ja.
Tak więc, kiedy Jezus mówi: Moje owce słuchają mego głosu, pokazuje nam rozwiązanie, pokazuje nam w jaki sposób On chce uleczyć naszą naturę, co ją leczy. Z naszej strony, abyśmy się stali uczestnikami tego innego doświadczenia, potrzeba codziennego wysiłku woli. Nie można tego wysiłku woli dokonać tak ogólnie, za innych, tylko potrzeba wysiłku woli każdego z nas. Poszczególna owca, poszczególny człowiek, poszczególny „ja”, konkretny „ja”. Jestem wezwany, zaproszony by usłyszeć głos Jezusa, by to słowo przyjąć, za tym słowem podążyć, by to była dla mnie wystarczająca motywacja mojego życia, moich decyzji mniejszych lub większych: Jezus to powiedział. To jest dla mnie wystarczające, argument, że byto podjąć, żeby według tego żyć. Nie mamy w sobie takiej tendencji, by słowo Jezusa tak nas pociągało. Potrzebujemy zadać sobie samemu pytanie o słowo Boga w nas – pytanie o to jak jest ono obecne w naszym życiu. Często jest w nas wielorakie, różne słowo, które słyszymy; słyszymy w codzienności wiele słów i one zapełniają nasze wnętrze. Dobrze, że robimy w swoim wnętrzu jakąś przestrzeń słowu Boga, gdy przychodzimy na liturgię. Jakąś przestrzeń, gdzieś jakiś kącik w
sercu. Ale trzeba walczyć o to, żeby obszar obecności Bożego słowa, jego działania był większy, szerszy, by ogarnął nas całych. Wtedy słowo Jezusa staje się dla nas autorytetem, On staje się dla nas autorytetem. I wtedy usłyszenie Jego słowa, pójście za tym słowem prostuje drogi życia. Droga duchowa tak naprawdę jest bardzo prosta, ale z tego względu, że to rozwiązanie Boże napotyka na ranę grzechową, którą niesiemy w sobie, dlatego to jest dla każdego z nas czymś bardzo trudnym, czymś co wymaga naszej uważności, wysiłku, troski, żeby nie reagować na głos Chrystusa przez ranę grzechową,
tylko reagować inaczej: wysiłkiem woli, umysłu i serca. Jak ten wysiłek woli, umysłu i serca podejmować? Podpowiada nam Maryja. Gdy wchodzimy do Jej szkoły,gdy chcemy żeby Ona nas zrodziła do życia wiary, gdy chcemy stać się dziećmi nowej Ewy i nowego Adama, potrzeba naszego podjęcia drogi, i bramą do tego jest słowo, które dzisiaj w liturgii Maryja wypowiada: „Zróbcie wszystko, cokolwiek Jezus wam powie”. Zrób, a więc zastosuj! To słowo będzie dla ciebie trudne, będzie
rodziło opór twoich emocji; twój umysł będzie przewidywał różnorakie trudności,pojawi się może zmęczenie, będziesz „kombinował” – czy tak trzeba, może można prościej, może można inaczej? Po co teraz, w środku wesela targać wodę z odległej studni i to jeszcze, by napełnić sześć stągwi kamiennych; po co aż sześćset litrów wody? Ile to trzeba się nanosić!? Możecie sobie zrobić kiedyś takie ćwiczenie:
gdzieś na pół kilometra przenosić po wiaderku, żeby ci nie było ciężko, to po wiaderku wody. Żeby przynieść sześćset litrów wody potrzeba napełniać dziesięciolitrowe wiaderko sześćdziesiąt razy; licząc rundę, pół kilometra w jedną i pół w drugą stronę to mamy sześćdziesiąt kilometrów drogi (jeśli znajdziesz kilku kolegów, to gdy będziecie nosić wodę w czterech, każdy będzie musiał przejść drogę
około piętnastu kilometrów). I jeszcze wybierz sobie taki czas upalnego dnia, żeby się wczuć w to, co czuli ci ewangeliczni słudzy. No to przecież aż się inne różne słowa im cisnęły. To byli ludzie z krwi i kości i mówią: co to ktoś wymyślił – środek wesela, upał, mogliśmy przetrwać upał w cieniu (zasada bliskowschodnia), a nie targać tę wodę; kto to wymyślił i po co? Kto się w tym będzie mył? Kąpać się będą młodzi?
Nie wiemy dokładnie jakie były reakcje sług – ten opis nie jest poszerzony, tak jakby w tym opisie krótkim są zawarte różne możliwości przeżywania naszych reakcji – ale podjęli to; i wystarczyło, że podjęli to, chociaż może bez jakiś wielkich motywacji, ale ostatecznie podjęli, zrobili to, co im powiedziano. To wystarczyło,aby dokonał się cud; Jezus objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego
uczniowie. To co w Kanie Galilejskiej jest podpowiedzią Maryi – zrób wszystko cokolwiek Jezus ci powie – pokazuje, że motywacja rodzi się i oczyszcza w miarę działania. Poza tym wskazuje to nam na wymiar rzeczy, które wymagają od nas wytrwałości, powtarzania, pewnej długofalowości decyzji i działania. Żyjemy w cywilizacji, która wcale nas do tego nie przystosowuje. Ona prowadzi nas raczej
w tendencje minimalizacji wysiłku, pobudzenia naszej ciekawskości – bo to nie jest wiedza. Możemy nie wychodząc z pokoju być w kontakcie z całym światem pełnym informacji, mieć wirtualnie kontakt z tysiącem osób albo i więcej, przeżywać ich problemy i dzielić się z nimi problemami, a nie zbudować żadnej głębszej relacji z nikim.
Podejmowane przez nas częste działania, są jak ćwiczenie codzienne, które pozostawia w nas skutki. Jakie skutki? To trochę tak jak woda wapienna, czysta niby, a przecież powoli w podziemnych jaskiniach pozostawia stalaktyty i stalagmity, twarde jak skała. Gdy coś powtarzamy – rzeczy drobne, codzienne, zwykłe, wygodne, proste – do tego się przyzwyczajamy, to nas formuje, przez powtarzanie,
przez czas, który temu poświęcamy. Działając, powoli kształtujemy nasze zachowania i odczucia, i czego wtedy coraz bardziej nie lubimy? Rzeczy codziennych, prozaicznych, realnych, bo one są takie dziwne i takie nudne, że prawie mamy do nich wstręt, do rzeczy prostych, zwyczajnych, realnych. Rzeczy, które wymagają wysiłku będą rodzić w nas ciągle większy opór, będziemy od nich uciekać; tak
mogę, ale raz, drugi, ale trzeci to już po co? Wymyślę pięćdziesiąt teorii, że to nie jest potrzebne, a tak w ogóle to trzeba zrobić to inaczej, zracjonalizować. Odczucie niechęci do spraw, które wymagają naszego dłuższego wysiłku będzie miało także wpływ na decyzje, które podejmujemy. Będzie w nas trudność podejmowania decyzji, lęk przed decyzjami trwałymi, potrzeba pozostawienia sobie dodatkowych
furtek, by się wycofać, zbytnie kierowanie się opinią innych. Nasz styl bezkrytycznego poddawania się wpływowi zewnętrznych impulsów i kierowanie się w życiu zmieniającymi się odczuciami wskazuje także na problem wewnętrzny labilności świata naszych decyzji. W życiu młodych to się objawia
szczególnie jako wielka trudność podejmowania decyzji trwałych, decyzji życiowych. To jest szalona trudność, która jest spotęgowana doświadczeniem zmienności cywilizacji, w której żyjemy. Dzisiaj decyzje czy to ku małżeństwu czy ku życiu konsekrowanemu będą absolutnie identycznie trudne, bo one w człowieku rodzą takie odczucie, że oto zamyka się jakaś furtka, że będę musiał gdzieś iść przez całe życie w kierunku, z którym przestanę się identyfikować. Gdy brak jest człowiekowi mocnego doświadczenia wiary, odniesienia osobowego do Chrystusa i Jego Ewangelii, to wtedy zaczyna dominować rzeczywistość tymczasowości, naskórkowa; niby jakoś doświadczalna, ale doświadczalna na krótko, na chwilę, na teraz, na już.
Potrzebujemy uratowania nas z tymczasowości, z tego co płytkie i tylko chwilowe. Dlatego też słowo Maryi jest nam tym bardziej potrzebne, żeby uświadomić sobie, że pójście za słowem Jezusa ma być długofalowe, na całe życie. Jest ono dla nas nie tylko na chwilę, nie tylko na teraz, ale na całe życie; i co więcej, pójście za nim jest możliwe i jest nam potrzebne. Dlatego ważna jest mocna decyzja, żeby
iść za słowem Jezusa; żeby walczyć o to każdego dnia, aby słowo Jezusa i On sam był dla mnie autorytetem na drodze życia. Trzeba tę decyzję szczerze podejmować codziennie i przezwyciężać swój strach przed głosem Boga, przed Jego wezwaniem, przed drogą na całe życie. Potrzeba tutaj przezwyciężać swój wewnętrzny opór i być wytrwałym, by budować na solidnym fundamencie. Brak podejmowania trwałych decyzji życiowych grozi przedłużającą się prowizorką. Odwlekając
rozeznanie i podjęcie trwałych decyzji żyje się iluzją wolności i prawdziwości; posiadamy tylko jedno życie i ono przemija, a my zamiast doświadczenia głębi i piękna własnego życia możemy je przeżyć bardzo płytko. Słowo Maryi jest słowem kluczowym, jest odpowiedzią na problemy dzisiejszego
naszego życia, naszej cywilizacji. Zrób wszystko, cokolwiek Jezus ci powie. Co to oznacza dla nas?
To najpierw wezwanie: zatroszcz się o czas. Miej czas, żeby usłyszeć Pana Jezusa. Uświadom sobie, że w twoim wnętrzu jest pęknięcie grzechowe, które sprawia, że tego absolutnie nie chcesz, że masz do tego wstręt, że masz w sobie różne techniki uciekania od Boga. Ćwiczymy to od pokoleń, od Adama i Ewy;
w genach mamy przećwiczone sposoby ucieczki od Boga i Jego głosu; kombinujemy „jak koń pod górę” Po drugie potrzeba teraz poddać się słowu Jezusa. Wtedy, gdy to czynię,to słowo mnie prowadzi,
leczy, powoli prostuje moją rzeczywistość. Jezus ma program dla całego mojego życia, chce, żeby moje
życie się w pełni odnowiło.
Świętość to nie jest tylko doświadczenie chwili „Duch Święty spływa”… a jutro co? Zobaczymy… Boży dobry zamiar dla mojego życia, by było ono dobre, piękne i prawdziwe. To jest projekt, który wymaga z mojej strony codziennej uważności umysłu, woli i serca. Dlatego trzeba się do tego zachęcać wzajemnie, żebyśmy nieustali w drodze za Jezusem. Potrzeba także napełniać treścią to, o czym tekst ewangeliczny mówi krótko: słudzy zrobili, co im powiedziano. To, co uczynili, wystarczyło, aby Jezus objawił swoją chwałę. Dlatego jest potrzebny mój codzienny akt podjęcia decyzji, wysiłek umysłu, woli i serca, by słowo Boże mnie poprowadziło. Wystarczy oprzeć się na autorytecie Jezusa i zaufać temu, co mówi.
Regułą życia niech więc będzie: Jezus powiedział. I co? I to wystarczy dla mnie.
Żyć w tej perspektywie, o to walczyć, do tego dążyć. To znaczy przyjmować autorytet Jezusa dla swojego życia, nie teoretycznie, ale praktycznie. Zrób to i wszystko to, co Jezus ci mówi. Ale żeby to było możliwe trzeba mieć odwagę i czas, żeby usłyszeć co Jezus mówi. Później trzeba podjąć wysiłek, by słowo usłyszane wprowadzić w życie. Moje owce słuchają mojego głosu, idą za mną, za obcym nie pójdą. Pójście za Jezusem daje równocześnie umiejętność rozeznania innych głosów i w ten sposób ratuje mnie od fałszywych dróg. Jezus jest Drogą, Jezus jest Prawdą, Jezus jest Życiem. Ta rzeczywistość staje się moim udziałem przez moją codzienną odpowiedź na słowo Jezusa, przez wytrwałe i ofiarne podjęcie tego, do czego Jezus mnie wzywa.
Ks. Jacek Herma