9 kwietnia złotousty Stanisław Michalkiewicz na pytanie o alternatywę dla sojuszu z USA odpowiedział: „Myślę, że problem nie leży w tym, by poszukiwać alternatyw dla sojuszu Polski ze Stanami Zjednoczonymi, tylko żeby (…) nasi dygnitarze (…) nauczyli się przede wszystkim, jak już się nauczą, żeby się nie wstydzili (…) realizować interesy państwowe, znaczy wyciągać korzyści z tych sojuszy (…). Raczej w tym kierunku powinny iść nasze poszukiwania (…). Zawsze moglibyśmy sobie wyobrazić coś piękniejszego od tego, co jest. Ta piękniejsza sytuacja miałaby jedną poważną wadę – tę, że nie istnieje”.
Z takim stanowiskiem wypada się tylko zgodzić, choć różnie można ów interes definiować w szczegółach. Jeszcze do niedawna Michalkiewicz twierdził jednak, że nie jest ani za sojuszem z USA, ani przeciw niemu. Jednocześnie przedstawiając jego konsekwencje jako kataklizm. Sojusz ten ma przynieść „żydowską okupację Polski”, a stacjonujące u nas wojska amerykańskie „ułatwić” przyjęcie „kompleksowego ustawodawstwa” w sprawie mienia bezspadkowego. Pozostawanie w strefie niemieckiej miało nam zapewnić bezpieczeństwo, ponieważ „dopóki to strategiczne [rosyjsko-niemieckie] partnerstwo istnieje, Putin nas nie napadnie, bo po co mu to, tak mu jest lepiej”. Logicznie więc, skoro Polska „spod kurateli niemieckiej przeszła pod amerykańską”, jak wielokrotnie powtarzał Michalkiewicz, nasze bezpieczeństwo legło w gruzach. A teraz aprobata bezalternatywnego sojuszu. Czy zatem Michalkiewicz dokonał zwrotu, czy niekonsekwencja wynika z braku audytorium, które „chce słuchać o Żydach”? A może brak logiki, jak w dowcipie o Abramku, który się zebździł w klasie i za karę został wyrzucony na świeże powietrze, co stale opowiada złotousty redaktor.
autor: Jerzy Targalski
źródło: niezależna