Poprzednia kandydatka PO na prezydenta z uporem twierdziła, że jest kobietą i w tej jednej kwestii nigdy zdania nie zmieniła. Mimo to egzekutywa partyjna wymieniła ją na inny model. Co do płci nowego kandydata, niczego na pewno nie wiadomo, bo występował dumnie pod tęczową, radosną flagą. Wiadomo również, że nie szczędził samorządowej kasy na LGBT, ale to przecież tylko cztery litery, a postępowi „naukowcy” udowadniają, że płci jest znacznie więcej. Ich liczba oscyluje około sześćdziesięciu. Nawet tak wszechstronnie wykształcony przedstawiciel postępu może się pogubić.
Nowy kandydat jest bardziej bojowy od partyjnej koleżanki, jeśli chodzi o dziennikarzy. Jego poprzedniczka niewygodne pytania po prostu odwracała i kierowała do tego, kto ośmielił się je zadawać. Na pytanie o dokonania, którymi mogłaby się pochwalić odpowiadała: A czego pan dokonał? I po krzyku. Bojowy następca obiecuje dziennikarzom zadającym niewygodne pytania, że jak się dorwie do władzy, to krnąbrnych dziennikarzy powywala. Brawo! Wolności wypowiedzi im się zachciewa.
Ale z drugiej strony szkoda trochę tej kobiecości. Może wynagrodzą nam to inni kandydaci, taki „wiosenny” i bezpardonowo lewicowy, który jak nikt inny rozumie potrzeby kobiet, albo taki „niezależny” (nie bardzo wiadomo od kogo i czego) roniący łzy nad konstytucją.
Przedstawiciel partii z rodowodem z głębokiego PRL-u jest najbardziej elastyczny. Słaba, czy silna płeć – bez znaczenia. Przytuli do piersi każdego, zarówno zboczeńców, jak i takich, którym się zdaje, że zboczenie, to niewystarczające kwalifikacje do sprawowania władzy.
Mamy jeszcze kandydatów prawicowych, ale ich antypisowość wypada blado na tle konkurencji, a o kobiecość nawet nie zabiegają.
Autor: Małgorzata Todd