Jeszcze całkiem niedawno mogło się wydawać, że totalna opozycja z rozwiniętymi sztandarami maszeruje ku totalnej klęsce. Jednak okazało się, że Donald Tusk nauczył się czegoś w Europie. Ruszając na marsz 4 czerwca, dokonał prostego zabiegu – zmienił sztandary. Zniknęły te różowe, przerzedziły się europejskie, zatriumfowała narodowa czerwień z bielą. Lider uświadomił sobie, że dotychczasowe klęski jego formacji wynikały z prostodusznego występowania z otwartą przyłbicą.
Ewa Kopacz przyznawała się do zamiaru przyjmowania każdej liczby uchodźców. Budka patronował skrętowi w lewo, z całą retoryką promującą aborcję i mniejszości seksualne. Wiele wskazywało też na to, że walka z Kościołem, a konkretnie z pamięcią o papieżu Janie Pawle II, stanie się częścią programu PO. Teraz to wszystko gdzieś znikło. Nie wspomina się o natychmiastowym przyjęciu euro, podporządkowaniu nas jeszcze bardziej Niemcom, wykonaniu wszystkich zaleceń klimatycznych, z rezygnacją z samochodów i jedzeniem robaków włącznie. Na to przyjdzie czas po zwycięstwie! Dziś trzeba jak najwięcej obiecywać, mieć pełną gębę patriotyzmu, walczyć o wolność. Operacje pod fałszywą flagą znane są przede wszystkim z działalności sowietów. Zdrajcy dostarczający informacji rosyjskiemu wywiadowi niemal za każdym razem byli przekonani, że współpracują z wywiadem południowo-afrykańskim czy japońskim. Przecież żaden Brytyjczyk, Francuz, a nawet Niemiec nie zdradziłby swojego kraju dla Rosji, ale co szkodzi sprzedać jakieś tajemnice działaczom pokojowym z Trzeciego Świata i wziąć jeszcze za to pieniądze?
Czy przypadkiem nie insynuuję, że Tusk czerpie w swojej propagandzie ze wzorów sowieckich? Nie ośmieliłbym się! To akurat powinna wyjaśnić komisja sejmowa, oczywiście o ile powstanie i rzeczywiście czegoś się dogrzebie, bo na razie samo jej powołanie, podobnie jak „walka z korupcją” w roku 2007, może się okazać gwoździem do trumny PiS-u.