Anna Walentynowicz była działaczem związku zawodowego, czyli najbardziej w tej chwili wyklinanej instytucji, bo przecież nadrzędny jest interes właściciela. Ania tego nigdy nie akceptowała, więc była wrogiem. I pamięć o niej jest wroga, gdyż przypomina o społecznej sprawiedliwości i wielkiej wspólnocie
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Andrzej Gwiazda, jeden z przywódców Sierpnia’80.
wPolityce.pl: W Gdańsku zostanie odsłonięty pomnik śp. Anny Walentynowicz. Czy to wystarczające upamiętnienie tej postaci?
Andrzej Gwiazda: Minęło pięć lat od tragedii smoleńskiej i przez te 5 lat nie udawało się Ani upamiętnić. W tej chwili zgoda ICH, żeby postawić pomnik jest dużym zwycięstwem.
ICH, czyli kogo?
Obecnych władz. Fakty tworzą historię prawdziwą, które będzie musiała zmierzyć się z historią pisaną przez zwycięzców transformacji. Przegranymi byli pierwsza „Solidarność” i wszyscy ludzie, którzy uczestniczyli w walce pierwszej „Solidarności”. Ci, którzy jej zawierzyli, również są przegrani.
Jaką rolę Anna Walentynowicz odegrała w wydarzeniach Sierpnia’80? Czy była to rola decydująca?
Niewątpliwie jedna z decydujących. W ustaleniu tego nie pomogą nam jednak historycy. Ania nie pisała książek, ani artykułów, a dla historyka liczy się tylko to, co zostało napisane. I to wszystko jedno przez kogo, bo chodzi o tzw. źródło. Natomiast pamięć uczestników wydarzeń dla wielu historyków źródłem nie jest. A działalność nie tylko Ani, ale całej „Solidarności” często zachowuje się tylko w pamięci, bo my naprawdę nie mieliśmy czasu, żeby to opisywać. Komunikacja musiała być bardzo szybka, przebiegać na bieżąco, ponieważ decydowały nie tygodnie, miesiące i lata, lecz często godziny i minuty, kiedy trzeba było wygłosić w odpowiednim czasie, odpowiednie zdanie.
Dlaczego w III RP rola Anny Walentynowicz bardzo długo była pomijana lub spychana na margines narracji o Sierpniu’80? Właściwie Annę Walentynowicz uhonorował dopiero śp. Lech Kaczyński, nadając jej Order Orła Białego…
Ania zyskała popularność jako działacz Wolnych Związków Zawodowych, a szczególnie jako członek kierownictwa pierwszej „Solidarności”. Myśmy wtedy myśleli, że naszym jedynym przeciwnikiem jest komuna. Było to bardzo naiwne. A w 90. latach okazało się, że wypowiedzieliśmy wojnę dwóm systemom i dwóm ideologiom: komunizmowi i neoliberalizmowi. Motywem tej walki było to, że ekonomia ma się trzymać realiów, a nie być polem realizacji takich, czy innych ideologii. Ania była działaczem związku zawodowego, czyli najbardziej w tej chwili wyklinanej instytucji, czy organizacji. Bo, jak słychać, związki są roszczeniowe, bo dążą do sprawiedliwego podziału zysków między pracownikiem, a właścicielem, a przecież nadrzędny jest interes właściciela. Ania tego nigdy nie akceptowała, więc była wrogiem. I pamięć o niej jest wroga, bo przypomina związki zawodowe, przypomina o społecznej sprawiedliwości. A najbardziej przypomina o wielkiej wspólnocie, zasadach działania wspólnoty i korzyściach z tego działania. Jest to widmo, które wciąż krąży po Europie, chociaż z czerwonego zmieniło barwę na nie wiem już jaką. Ale też jest to kolejna walka ideologii z faktami.
Jaką rolę w marginalizowaniu Anny Walentynowicz odgrywał Lech Wałęsa?
Można powiedzieć, że taką jaką potrafił. Od początku okazywało się, że Ania otrzymywała większe oklaski od Wałęsy, więc była jego autentycznym wrogiem. Wałęsa od początku „Solidarności”, czyli od września 1980 r., rozpoczął walkę z Anią, ażeby nie dzielić się oklaskami. Myślę, że stały też za tym głębsze podstawy. Wałęsa z wielką pogardą traktował słabszych – od początku, jeszcze przed strajkiem. Robotników miał za nic, a Ania była ich reprezentantem. Więc oprócz oklasków, do których można bardzo prosto sprowadzić sprawę, od zarania „Solidarności” trwały ideologiczne różnice. Poza tym Wałęsa był agentem bezpieki. Nie było więc wątpliwości, że musi być przeciwko Ani, tak samo jak był przeciwko wszystkim uczciwym związkowcom.
Czy nie boi się pan, że Wałęsa wytoczy panu proces za te słowa?
O tym, że Wałęsa był agentem bezpieki mówię otwarcie, odkąd znalazły się na to dowody. Rok wcześniej zanim Wałęsa wytoczył proces Krzysztofowi Wyszkowskiemu, Telewizja Trwam i Radio Maryja zaprosiły Anię Walentynowicz, Romana Urbańskiego, mnie i moją żonę (Joannę Dudę-Gwiazdę – red.). Do drugiej w nocy braliśmy udział w „Rozmowach niedokończonych”, mając jeszcze wtedy w pamięci numer rejestracyjny Wałęsy, nazwisko werbującego pracownika, nazwisko oficera prowadzącego itd. To wszystko publicznie w Radiu Maryja i w Telewizji Trwam przedstawiliśmy. Nie było żadnego odzewu. Jedynym odzewem było to, że Wałęsa chce odpowiedzieć na to. I w związku z tym Telewizja Trwam mu to umożliwiła. Zaprosili go do następnej audycji i Wałęsa odpowiedział. Wtedy jeszcze Krzysztof Wyszkowski publicznie wypowiadał się: „Wałęsa, mój przyjaciel”. A po roku, kiedy Wyszkowski powtórzył to, co my wcześniej powiedzieliśmy, Wałęsa wytoczył mu proces. I rozpoczął się wielki cykl procesów przeciwko Wyszkowskiemu, które de facto Wałęsa wszystkie przegrał.
Wróćmy do Anny Walentynowicz…
Faktem bezspornym i nie do zatuszowania jest to, że strajk w Stoczni Gdańskiej zaczął się w obronie Ani. Był on odpowiedzią na ulotkę Wolnych Związków Zawodowych – apel o obronę Anny Walentynowicz. Rozpoczął się jako jej obrona, a potem przybrał rozmiary „Solidarności”.
Janusz Śniadek powiedział, że dzisiaj potrzeba jest druga rewolucja „Solidarności”. Czy pan widzi taką konieczność i możliwość?
Prawdopodobnie możliwości dokładnej powtórki nie ma. Ale że taka rewolucja jest potrzebna, jest oczywiste. Wiadomo o tym już od 1989 r., od Okrągłego Stołu. Wtedy taka rewolucja mogła odbyć się tanim kosztem, niewielkim wysiłkiem i przez te 25 lat mogliśmy Polskę rozwijać.
Śniadek uważa, że taką drugą rewolucją „Solidarności” byłoby zwycięstwo PiS w wyborach parlamentarnych…
Trudno to nazwać rewolucją. Bo tę możliwość już mieliśmy. Niestety przez 25 lat Polacy wykorzystali możliwość głosowania, ażeby głosować przeciwko własnym interesom. Przecież z wyjątkiem 2005 r. wszystkie głosowania – otrzymane w darze, bo przecież nie wywalczone, możliwości zastosowania demokracji – Polacy wykorzystali przeciwko sobie. Omamieni przez Wałęsów, Michników itp. Po ośmiu latach od 2005 r. znów wraca rozum. Jeżeli przyjmiemy, że jesteśmy narodem idiotów, to spodziewany wynik głosowania i obecne nastroje mają charakter rewolucji.
Gorzkie jest to, co pan mówi. I tkwi w tym paradoks, bo „Solidarność” walczyła o demokrację…
Ale skapitulowała. W 1989 r. ogłosiła bezwarunkową kapitulację. Związek zawodowy nie upomniał się o interes swoich członków ani razu. Wręcz przeciwnie – pod hasłem, czy symbolem związku zawodowego rozwinięto parasol ochronny nad rządem, który był znacznie bardziej niż stalinowski antyspołeczny, a w szczególności antypracowniczy.
Jak na tym tle wygląda obecna „Solidarność”, kierowana przez Piotra Dudę? Czy to związek pracowniczy, walczący o ludzi, czy organizacja – jak twierdzi obóz rządzący – stricte polityczna?
„Solidarność” jest związkiem zawodowym, a związek zawodowy nie może być apolityczny. Przecież to byłby kompletny idiotyzm, zaprzeczenie samej zasadzie. Partie polityczne, kryjąc się pod różnymi hasłami, walczą o taki czy inny podział strumienia pieniędzy. Związek zawodowy natomiast występuje bezpośrednio o podział strumienia dochodów pomiędzy uczestników, którzy ten dochód tworzą. Z tego punktu widzenia, pod względem ekonomicznym, związek zawodowy jest najbardziej polityczną organizacją. A jeśli związek zawodowy przyjmuje ideologię jakiejś partii przeciwko pracownikom, to po prostu należy mu się proces karny za nadużycie władzy i oszustwo. Tak było z drugą „Solidarnością”. To przecież jeden z głównych jej działaczy wrzeszczał, że bezrobocie jest konieczne, likwidacja zakładów jest konieczna i że pierwszy milion trzeba ukraść. Trudno to nazywać związkiem zawodowym. Piotr Duda znajduje się w niesłychanie trudnej sytuacji. Bo cały okres drugiej „Solidarności”, to było sprzedawanie osiągnięć pracowniczych, które ludzie wywalczyli sobie jeszcze za caratu i w II RP. W tym kontekście rocznica Sierpnia,80 jest szczególnie ważna.
źródło: Polityce.pl
autor: Jerzy Kubrak