Parę dni temu kanclerz Niemiec Olaf Scholz na Uniwersytecie Karola w Pradze wygłosił przemówienie o potrzebie przeprowadzenia radykalnych reform w UE. Mówił o rozszerzeniu UE, rozwijaniu suwerenności europejskiej i wartościach europejskich. Według niego sprawą sporną jest kontrola krajów członkowskich w kwestii niezależnego sądownictwa, przejrzystej polityki fiskalnej, wolności mediów i praw społeczności LGBT. – W Europie Środkowej mówi się o nieliberalnej demokracji tak, jakby nie był to oksymoron – mówił Scholz, nawiązując do Węgier i Polski. – Sensowne wydaje się także uzależnienie wypłat od dotrzymania standardów praworządności – dodał. Z przemówienia Scholza wynika, że rządzić będą Paryż, Berlin i Bruksela, a Polska ma się podporządkować biurokratom unijnym. Jednak hitem przemówienia były słowa, że w Europie nie ma miejsca na rasizm i antysemityzm, a w Polsce i na Węgrzech oczekują, że instytucje unijne zrobią więcej w sprawie wolności i demokracji. To już szczyt bezczelności, ponieważ ośrodek badań o antysemityzmie (Rias) w swoim raporcie napisał o przerażającym obrazie nienawiści do Żydów w Niemczech. W 2021 r. Rias odnotował 2738 incydentów antysemickich. To średnio siedem dziennie!