Tak jak niegdyś fałszywie używano słowa „demokracja” do opisywania sowieckiego totalitaryzmu, tak dziś nadużywa się słów „wolny rynek” i „wolna konkurencja” do opisywania ustroju gospodarczego, który z liberalnym kapitalizmem nie ma nic wspólnego. Procesy gospodarcze kontroluje się obecnie o wiele skuteczniej niż w czasach siermiężnego socjalizmu. Współczesne elity sprawujące realną władzę wykorzystują do tego nieporównanie bardziej wyrafinowane metody i zaawansowane technologie. Naszych rodziców i dziadków ujarzmiano strzałem w potylicę i przesłuchaniami w esbeckich katowniach. Nas zmusza się do uległości odcinając od możliwości podjęcia zatrudnienia i zdobywania środków do życia, pozostawiając banicję, jako alternatywę dla samobójstwa.
Trudna do zrozumienia groteskowość systemu komunistycznego polegała między innymi na tym, że na ogromnym, głodnym wszystkiego środkowoeuropejskim rynku nie udało się zorganizować silnej i stabilnej gospodarki. Niezaspokojony popyt — marzenie każdego normalnego przedsiębiorcy — nie miał żadnego biznesowego znaczenia w modelu gospodarczym, który w każdym detalu poddany był kontroli komunistycznej ideologii oraz partyjnej nomenklatury. Naturalne prawo popytu i podaży nie działało w czasach, gdy jedyną poprawną politycznie formą gospodarowania były tzw. jednostki gospodarki uspołecznionej. Choć dziś może to dziwić, pomimo ogromnego popytu brakowało wszystkiego — od mieszkań, po środki higieny osobistej… i to nie było śmieszne, bo bieda pozbawia godności, deprawuje i rodzi patologie.
Reglamentowanie deficytowych dóbr służyło przede wszystkim do ujarzmiania społeczeństwa, a także do pozyskiwania bezpieczniackiej agentury i jej współpracowników. W zamian za pieniądze i resortowe przywileje funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, milicji obywatelskiej i ludowego wojska polskiego infiltrowali, donosili i rozbijali opozycję, niszcząc bez skrupułów życie dysydentów i ich rodzin. Mimo totalnej kontroli, nie udało się komunistom zapewnić życia w dostatku i szczęściu. Próby zbudowania ustroju opartego na fałszywych pryncypiach, kłamstwach i zbrodniach zakończyły się ostatecznie nędzą, hiperinflacją oraz zdeterminowanym oporem wzburzonego, zamkniętego w socjalistycznym obozie społeczeństwa.
Dwa dziesięciolecia na przełomie wieków były okresem względnej wolności gospodarczej, ponieważ dla konieczności zbudowania nowego państwa i gospodarki na ruinie PRL nie było alternatywy. Początki nie były łatwe, ponieważ w okresie komuny zniszczono lub zmuszono do emigracji tych wszystkich, którzy posiadali do tego odpowiednie kompetencje. Budowanie nowej rzeczywistości ustrojowej odbywało się na zasadach improwizacji — metodą prób i błędów, w politycznym chaosie oraz z niewielkim zaangażowaniem krajowego kapitału, bo tylko nieliczni posiadali tutaj jakieś większe pieniądze. Wspaniałomyślnie, jak się mogło wówczas wydawać, pomagały nam kraje zamożnego Zachodu oferując know-how, konsultantów, fundusze pomocowe, stypendia oraz kapitał inwestycyjny. Wspierając nas w budowaniu demokracji i kapitalistycznej gospodarki instalowały jednocześnie przyczółki dla swojej kolonialnej ekspansji.
Ich partnerem, o dziwo, była przede wszystkim stara komunistyczna nomenklatura oraz dogadana z nią przy Okrągłym Stole postsolidarnościowa opozycja, czyli te gremia polityczne, które nadal kontrolowały najważniejsze instytucje państwowe i gospodarkę, bez względu na to, która partia znajdowała się aktualnie przy władzy. W zamian za kontrolę polityki personalnej tutejszych przedstawicielstw zachodnich koncernów oraz inne korzyści, postkomunistyczne elity gwarantowały zagranicznym partnerom ochronę ich interesów, dostęp do polskiego rynku, taniej siły roboczej oraz korzystne rozwiązania legislacyjne i decyzje administracyjne, umożliwiające kolonialną eksploatację na preferencyjnych warunkach zarówno naszych narodowych zasobów, jak i prywatnych kieszeni. W ten sposób wykreowano klasę tutejszych kompradorów, która w perspektywie realnej zmiany ustroju państwa (nie pozorowanej, jak w roku 1989.) zaciekle broni swoich uprzywilejowanych pozycji, korzystając z propagandowego wsparcia mediów informacyjnych należących prawie w całości do zagranicznych — głównie niemieckich — koncernów.
Paradoksalnie, pomimo licznych hipermarketów, reglamentowanie dostępu do dóbr materialnych nadal pozostaje podstawowym narzędziem panowania nad polskim społeczeństwem i neutralizowania antysystemowej opozycji. Metody są jednak inne, niż te z okresu PRL. Dziś nie ogranicza się dostępu do towarów w sklepach, ale do pracy i pieniędzy. Możliwe to jest dzięki pełnej, niejawnej kontroli funkcjonowania przedsiębiorstw, kontroli dostępu do rynków oraz kontroli dostępu do miejsc pracy w sektorze publicznym i prywatnym.
Z wyjątkiem niewielkich lokalnych warsztatów i sklepików, bez zgody tajnych służb nie rozwinie w Polsce działalności żaden znaczący przedsiębiorca, ponieważ odcięty zostanie od zamówień i zleceń, źródeł finansowania, licencji, wydrenowany będzie z know-how, a ponadto uwikłany w niekończące się postępowania skarbowe i administracyjne (jak choćby Roman Kluska i Optimus). Nie otrzyma również szybkiej i skutecznej ochrony swoich interesów w postępowaniach przed dyspozycyjnymi prokuraturami i sądami. Zagraniczne marki nie wejdą na polski rynek zanim nie ułożą się z tajnymi służbami, reprezentowanymi przez specjalnie powołane do pośredniczenia w takich sprawach spółki.
W departamentach polityki personalnej każdej większej firmy (działającej za zgodą służb) zatrudnieni są natomiast funkcjonariusze dysponujący możliwościami błyskawicznego prześwietlenia każdego życiorysu, podejmujący ostateczne decyzje o zatrudnieniu. Kompetencje kandydata do pracy nie mają większego znaczenia, ponieważ dobra praca jest tylko dla osób powiązanych z resortami bezpieczeństwa, ich rodzin i współpracowników, natomiast dla pozostałych — niewolniczy wyzysk i szklany sufit. Nadal obowiązuje stara resortowa zasada BMW — Bierny, Mierny, aby Wierny.
Mechanizmy kontroli rynku, przedsiębiorstw i rynku pracy działają dyskretnie i większość ludzi nie uświadamia sobie tych utajnionych procedur. Dostrzegają jedynie fragment rzeczywistości — trudne do zrozumienia i pokonania bariery, które ograniczają ich szanse na rynku pracy, a w konsekwencji dostęp do wielu podstawowych dóbr materialnych, niezbędnych do ułożenia sobie godnego życia. Zderzając się w ojczystym kraju z barierą totalnej niemożności, nie analizują jej przyczyn, ale podejmują decyzję o opuszczeniu Polski — najpierw na jakiś czas, a później na stałe, bo nie mają do czego wracać. Emigrują najczęściej ludzie młodzi, niemający nic do stracenia, którzy swoje szanse na pieniądze oraz zawodowy i osobisty rozwój oceniają tutaj prawie na zerowe. Miłość do ojczyzny staje się dla nich frazesem, skoro ojczyzna tej miłości nie odwzajemnia, a za jej okazywanie mogą zapłacić utratą środków do życia i perspektyw, ostracyzmem, biedą i społecznym wykluczeniem.
Niby-kapitalizm, który wyewoluował z socjalistycznej demokracji spowodował, że patriotyzm stał się domeną głównie emerytów, mających zapewnione jako takie utrzymanie; bezrobotnych na utrzymaniu swoich rodzin, żyjących nadzieją na zmiany; polityków oraz bezpieczniackiej agentury, zadaniowanej do kompromitowania i rozbijania autentycznych opozycyjnych środowisk. Patologiczny, pasożytniczy, niemający nic wspólnego z wolnym rynkiem i wolną konkurencją system gospodarczy pogłębia przepaść między nieliczną warstwą zamożnych kompradorskich elit i skazaną na zdeklasowanie resztą społeczeństwa. W dłuższej perspektywie zbankrutuje, tak jak zbankrutowała gospodarka epoki realnego socjalizmu.
Łukasz Rzetelski |
Źródło: info.jawamedia.pl